Ten wpis dotyczyć będzie trzech stosunkowo nowych żoliborskich kawiarni (urodzonych w 2012). W nowomodnym języku warszawskich hipsterów z pewnością określone by zostały mianem „śniadaniowni” (na pewno 2 z nich) albo jako miejsca gdzie serwuje się „slow food”. Każda z tych kawiarni wywołuje u mnie inne odczucia…
ART CAFE (ul. Mickiewicza 27, Warszawa)
Zaczynam
od najmłodszego z naszej trójki. Lokalizacja na Placu Wilsona (w sąsiedztwie
Subwaya i Amrith Kebab) sugerowałaby tłumy odwiedzających. Tymczasem tłumów nie
widzę. Sobotni eksperyment porównawczy,
który mimo chodem przeprowadziłam dowodzi, że w tym samym czasie, gdy np. w
Secret Life Cafe nie ma wolnego stolika, a wnętrze wzdłuż i wszerz kipi życiem,
Art Cafe świeci pustkami. Nic dziwnego. Intuicyjnie od otwarcia omijałam to
miejsce, choć jestem żądna nowości. Przyszła jednak kryska na matyska i sobotni
mróz zmusił mnie i moją kompankę do zaprzestania grymaszenia i wzięcia tego, co
jest najbliżej. I tak wylądowałyśmy w Art Cafe.
Mimo,
iż na szybie kawiarni widnieje duży napis „Najlepsza kawa na Żoliborzu” prawdą
to nie jest. Kawa jest pokroju kawy z „sieciówek”. Skusiłam się na mokkę z
białą czekoladą, bo nic nadzwyczajnego nie było do wyboru. Kawa była brzydko
podana – moja filiżanka była brudna wylaną kawą. Nie uważam się za perfekcyjną
panią domu (nawiasem mówiąc jestem po prostu bałaganiarą!;), ale kawa podana w niewytartej
filiżance to już lekka przesada. Może gdyby była jakaś nadzwyczajnie pyszna to
bym przymrużyła oko na ten mankament, ale była po prostu mierna.
Samo
wnętrze jest nieatrakcyjne. W oczy rzuca się biały kolor. Ja bardzo lubię białe
wnętrza, choć powoli odczuwam ich przesyt, bo na każdym kroku pojawiają się
„białe śniadaniownie” (idealny związek frazeologiczny opisujący współczesny trend
kawiarniany). Białe wnętrze musi być czyste, to wydawało się brudne. Na podłodze
są zwykłe płytki PCV. Mimo iż na ścianie wiszą jakieś kolorowe obrazki a
wspomniany wcześniej biały przeplata się z czarnym nie tworzy to harmonijnej
całości. Miejsce przypomina kawiarnie na Centralnym, po remoncie (jest tam coś
pod szyldem Pop Art Cafe – choć tam kawę
brałam na „wynos” odczucia miałam podobne, no i ta zbieżność bardzo oryginalnej
nazwy). Właśnie! W Art Cafe można dostać kawę na wynos. Nie jest to jednak
żadna atrakcja skoro na Wilsona mamy naszą uroczą budkę z kawą – Coffee Day, która
wyraźnie już wpisała się w wilsonowy krajobraz, co ważniejsze w wilsonowe
zapachy.
Podsumowując
Art Cafe jest dla mnie mało atrakcyjnym miejscem. Nie polecam.
SECRET LIFE CAFE (ul. Słowackiego 15/19,
Warszawa)
Dla
odmiany miejsce bardzo przyjemne. Wejście na rogu Sierpeckiej i Krechowieckiej.
Można by pomyśleć, że niewtajemniczonym ciężko będzie trafić i przez to miejsce będzie mało popularne. Nic
bardziej mylnego. Jak widać dobre miejsce samo się obroni, a tajemnicza
lokalizacja może zadziałać zachęcająco. Secret Life Cafe jest przykładem
miejsca, które z pozoru jest zwykłe, a umie stworzyć atmosferę. Atmosfera tam
jest domowa. Lokal nie jest duży, a właściciele i obsługa umieją stworzyć fajną
atmosferę. Miejsce szczególnie fajne latem, bo można posiedzieć w ogródku i
powygrzewać się na leżaczku. O jak ja tęsknie za latem!!!!!
Kawa
z tym lokalu jest przyjemna. Już jakiś czas temu piłam tam koktajl kawowy. Sam
koktajl był interesujący, ale bardziej interesująca rozmowa z barmanem na jego
temat. Przyznał się, że sami go nie wymyślili, że był już serwowany w jakimś
innym barze i to było bardzo fajne, że się interesują i znają. Oprócz kawy są
też ciasta i śniadania.
Miejsce
naprawdę fajne, żeby wyskoczyć na kawę albo na późne śniadanko. Mimo, iż
wydawało się, że zimą nie będzie tak atrakcyjne jak latem tak się jednak nie
stało.
FAWORY (ul. Mickiewicza 21, Warszawa)
Najstarsze
i chyba najpopularniejsze z miejsc, które wzięłam pod lupę. Pojawiło się chwilę
po „Małym Formacie (poproszedolewke.blogspot.com/2013/01/zote-krzeso-na-mickiewicza-czyli-may.html).
Mój stosunek do tego miejsca był zmiennym. Po pierwszej wizycie raczej na
minus. Obecnie raczej na plus.
Bardzo
podoba mi się ściana, gdzie widnieje duży napis „Chcemy Żoliborza od morza do
morza!”J
Fajny prawda? Miejsce jest trochę w inny stylu niż standardowe „białe
śniadaniownie”. Goście kawiarni siedzą na prostych, drewnianych, ekologicznych
krzesłach. Frontowa ściana jest właściwie oknem, które się otwiera latem i
można siedzieć w progu. Fajne rozwiązanie. Od jakiegoś czasu można też wchodzić
po schodkach do drugiego pomieszczenia na górze, gdzie jest jeszcze fajniej.
Z
gastronomicznego punktu widzenia jest bardzo interesująco. Latem piłam tam
pożywny koktajl z płatkami owsianymi i truskawami, i nie wiem czym jeszcze, ale
był dobry. Bardzo chciałam spróbować soku z baobaba, który można kupić w
butelce, ale akurat się skończył. Nic dziwnego, kto nie chciał by sączyć
siedząc w upalne popołudnie na Żoliborzu soku z baobaba?!! Kolejną atrakcją jest kawa. Naprawdę
podchodzą do tego z pasją. Są do wyboru zagraniczne gatunki, jak i polska, ale
najbardziej atrakcyjny jest sposób parzenia. Można tu dostać tzw. drip, czyli
kawę „przelewową”. Niestrudzony Pan Kelner zaparzając kawę przez papierowy
filtr dzielnie opowiadał o tym co robi, dawał do powąchania i wyboru kawę i w
ogóle nie był znudzony czekając na decyzję niezdecydowanej kobiety. Pewnie
opowiada o tym procesie parzenia co drugiemu klientowi, a jednak nie wyglądał
nic a nic na znudzonego. Obsługa naprawdę na duży plus. Jest też jedzenie,
którego nie miałam okazji spróbować, ale wygląda zachęcająco, przynajmniej na
zdjęciach na fb. Jest też alkohol. W letnie popołudnie można zatem siedzieć w
na progu ściany-okna i sączyć winko.
Co
zatem sprawiło, że miejsce początkowo nie przypadło mi do gustu? Utworzyła się
wokół niego taka modna, hipsterska otoczka, co takich jak ja skutecznie
odstrasza. Na moim blogu nie uświadczycie rankingu najmodniejszych miejsc
czegoś w stylu „must visit” w tym sezonie. Będę pisała raczej o swoich „must
visit”. W Faworach można spotkać celebrytów. Przynajmniej ja spotkałam podczas
pierwszej wizyty takie oto zjawisko, co wywołało u mnie reakcję nie
zachęcającą.
Prawda
jest jednak taka, że Fawory to miejsce ciekawe, tworzy swój mikroklimat i
cieszę się, że zawędrowałam tam po raz kolejny, aby zmienić zdanie.
A! I
ta nazwa nawiązująca do historycznej nazwy Żoliborza, za to na pewno należy się
plus.








Brak komentarzy:
Prześlij komentarz