sobota, 9 lutego 2013

„Rzymskie wakacje” 1953; reż. William Wyler


Bardzo pozytywny, wprawiający w dobry humor film. Uśmiechała się przez cały następny dzień po jego obejrzeniu. Myślę, że pomimo że nie zwykłam oglądać filmów ani czytać książek dwa razy (za dużo jeszcze do obejrzenia i przeczytania, a czasu za mało), to mogłabym obejrzeć ten film w łóżku jeszcze wiele razy, np. jako doskonałe remedium na smutki.

Kilka słów o fabule. Księżniczka Anna (Audrey Hepburn) w trakcie podróży po Europie w pewnym momencie przeżywa kryzys związany z tym, jak wygląda jej życie. Jako miejsce padło na Włochy. Nie ma się jej co dziwić, że jak słyszy za oknem rozbawionych Włochów i Włoszki, to chciałaby do nich boso wybiec , a tymczasem musi słuchać nudnego harmonogramu na kolejny dzień. Księżniczka Anna jednak wybiega. Na swej drodze spotyka przystojnego dziennikarza (Gregory Peck), który niechętnie, ale jednak, przygarnia dziewczynę myśląc, że jest pijana. Tymczasem Anna jest pijana ze szczęścia;) i pod wpływem środków uspakajająco-nasennych. Dalszy ciąg filmu to przygody Anny, Joe’a i jego przyjaciela – fotografa. Anna pali pierwszego papierosa, rozbija gitarę na głowie mężczyzny, sama prowadzi vespę i wreszcie… całuje się z przystojnym dziennikarzem.

Film jest bardzo ciepły i przyjemnie się go ogląda, ale nie kończy się tradycyjnym happy endem w stylu „i żyli długo i szczęśliwie”. Wręcz przeciwnie przystojny dziennikarz odchodzi powolnym krokiem z pałacu królewskiego i zakochani pewnie już nigdy się nie zobaczą, ale jak deklaruje na końcu Anna – chwil spędzonych w Rzymie na pewno nie zapomni do końca życia.

Dla mnie film kończy się spełnieniem. Anna jest spełniona, bo uciekła, przeżyła cały dzień jak chciała, pewnie nawet lepiej niż to sobie wyobrażała, a w smutnym życiu dziennikarza też drgnęły jakieś struny i Anna zapełniła jakieś dotąd niezapełnione sfery serca mężczyzny. Film koncentruje się na docenieniu chwili, nie na roszczeniowości czy użalaniu się nad złym losem, stąd zapewne tak dużo pozytywnego  ładunku.

Najlepszą sceną jak dla mnie jest ta, gdy Anna, jak przystało na 100% kobietę, jak gdyby nigdy nic, zamawia szampana w kawiarni, na co biednemu dziennikarzowi nie pozostało nic innego jak zamówić... zimną kawę, bo na więcej go już nie było stać. Pękałam ze śmiechu…no cóż... I’m glad I am a woman! :)

                                        (Źródło: http://www.youtube.com/watch?v=l-PmluGC2wk)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz