Jest w
Warszawie i Krakowie. Ta warszawska była podobno
pierwsza, budzi też o wiele żywsze emocje. Miałam
nie pisać na tym blogu o miejscach, które wszyscy znają i są tzw.
"modne", ale w tym przypadku MUSZĘ zrobić
wyjątek, właśnie przez skrajne emocje, które ta
piekarnia/restauracja francuska wzbudza – nawet
u mnie.
Zacznę od siebie. Stacja Warszawa.
Zawsze
podobały mi się ciemnożółte kolumny kamienicy na Pl
Zbawiciela, w której 27 kwietnia 2011 otwarła się Charlotte. Potem
nie podobały mi się tłumy specyficznie wyglądających -
między sobą tak samo, choć chcących się odróżniać od innych -
ludzi kłębiących się na zewnątrz tego miejsca byle znaleźć się
jak najbliżej charlottowych kolumn. Miejsce stało się bardzo
popularne i zaryzykowałabym stwierdzenie "najmodniejsze w
Warszawie". Ile razy latem znalazłam się na Pl. Zbawiciela, to
pod Charlotte zawsze tłumy tzw. "hipsterów", co mnie
odpychało i zniechęcało, do tego miejsca, choć ze względu na
gastronomiczny - francuski profil powinnam uderzać tam jak w dym.
Pewnego
razu z lekką prześmiewczością, ironicznością i ciekawością
moje nogi przestąpiły próg warszawskiej Charlotte, a potem również
krakowskiej.
Co do gości
Charlotte owszem są i ci specyficzni, ALE są też całkiem
normalni, którzy lubią dobrą, prostą francuską kuchnię, albo
poprostu przychodzą tam kupić bagietkę na kolację (niektórzy
pewnie dla szpanu, ALE niektórzy, bo lubią wypiekane tam na miejscu
pieczywo – choć ci pierwsi napewno się nigdy do tego nie
przyznają i zawsze wszyscy kupujący bagietki w Charlotte będą w
tej drugiej grupie;) Tak czy siak w Charlotte modnie jest bywać i
jest to w dobrym tonie w niektórych kręgach - kręgi te w moim
odczuciu są nie tak bardzo ograniczone jak na początku myślałam,
ale znacznie szersze, obejmujące również ciekawych świata i
kuchni pozytywnych ludzi. Wszystkich kytykującym i podśmiewającym
radzę wybrać się z otwartą głową i oczami na małą
wycieczkę krajoznawczą na kawę i croissant'a – z socjologicznego
punktu widzenia ciekawe doświadczenie. Pomijam celowo wszystkie
aspekty polityczne, ideologiczne i inne łączenia Charlotte z tęczą
i ogólnie Placem Zbawiciela jako symbolem dla różnych ludzi
różnych rzeczy, bo ten blog jest o ciekawych miejscach na
gastonomicznej mapie Warszawy. Morał z tego prosty –
Charolotta CIEKAWYM miejscem wartym opisania na tym blogu z pewnością
JEST, choćby przez skrajne odczucia, które wzbudza i nie taki
diabeł straszny jak go malują.
Jedzenie.
Chleb
wypiekany na miejscu. Zresztą prawie wszystko robione jest na
miejscu. Dominują tu śniadania i wina. Zarówno kuchnia jak i
wystój prosty i francuski. Ceny nie są wygórowane, jak można by
się spodziewać – dla przykładu - croissant za 4,5 zł (niewiele
więcej niż w zwykłej piekarni/cukierni), kawa latte 9 zł. Ciekawą
opcją są zestawy śniadniowe a wśród nich "śniadanie
Charlotte" z imponująco wyglądającymi i jeszcze lepiej smakującymi konfiturami/musami/czekoladami Charlotte podawanymi w
prostych słoikach (co naprawdę fajnie wygląda!:) a bardzo
delikatny mus malinowy - palce lizać!!:) No i oczywiście nie mogę
nie wspomnieć o "Śniadaniu Charles"
z.....kieliszkiem wina musującego:) ciekawa propozycja dla mających
co świętować nawet przy śniadaniu:)
Są również
kanapki i na zimno i na ciepło, zupy, pyszne desery z creme brulee
na czele, no i oczywiście francuskie specjały takie jak np. foie
(mus z wątróbek drobiowych).
Aaa i nie mogę
zapomnieć o pysznych winach domowych podawanych w karafkach. A
propos Charlotte oczywiscie aktywnie celebruje co roku święto
Beaujolais Nouveau jak na francuską knajpę przystało. Nie
mogę nie wspomnieć też o obsłudze, ktora i w warszawskim, i
krakowskim lokalu jest bardzo miła, uśmiechnięta, pozytywna i
wygląda to tak jakby Panie i Panowie kelnerzy bardzo dobrze się
bawili pracując, a o to przecież chodzi, choć niektórzy mogliby
być trochę bardziej ogarnięci ;)
Kilka słów o
Krakowie.
Z moich
obserwacji lokal dużo większy, ale i dużo mniej oblegany, przez co
może przyjemniej się tam spędza czas. Menu to samo co w Warszawie
i styl wystroju wnętrza ten sam. Jest więc też i duży integrujący
dość popularny w nowych lokalach tzw. "common table".
Na
marginesie, mimo popularności takich stołów ja i tak mam do nich
słabość i taki duży drewniany surowy stoł kiedyś sama sobie
sprawie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz